Ja zależna od wielu kwestii. Ja próbująca zapanować na własnymi szarymi komórkami. Wciąż zastanawiam się jak to zrobić i dlaczego to jest do cholery takie trudne skoro to przecież takie proste. Kur** to przecież moje myśli, moja świadomość, więc co innego jak nie ja ma nad nimi władzę? Okazuje się, że jednak coś.
Od 3 lat borykam się z pewnym problem, do którego o dziwo oficjalnie przyznaję się od roku. Co jednak z tego skoro to tylko świadomość z istnienia problemu. W dalszym ciągu przez gardło nie chcą mi przejść te dwa słowa. Nawet tutaj jest mi ciężko je napisać. Jedynie w myśli jestem w stanie je wypowiedzieć. Codziennie rano żałuję i obiecuje sobie, że nigdy więcej tego nie zrobię, powtarzam te słowa w myślach. Wyrzuty sumienia doprowadzają mnie do szaleństwa, chce mi się wyć! Potem ciężko zbieram się zabierając ze sobą alkomat, czy aby na pewno jestem w stanie kierować. Jadąc do pracy obiecuje sobie ze dziś będzie inaczej, ze dziś wypije herbatę. W dalszym ciągu zastanawiam się jak to się stało, przecież panuję nad sobą.
Jestem osobą zdolną, odważną, ogarniętą i inteligentną. Normalnym wydawałoby się, że tacy ludzie radzą sobie ze wszystkim. Ja też. Potem niestety wyrzuty sumienia znikają. Czuję się lepiej. Ide kuchni zrobić herbatę bo przecież chcew mi się pić. Robię coś innego. Nagle przestaje myśleć. W moim umyśle pojawia się kurtyna, która zasłania wszystko. Moje problemy i obowiązki schodzą na boczny tor. Są nieważne. Nawet jeśli jest to ostatni termin i ostatnie godziny alby je wykonać. Mam to gdzieś. Kur**! Moja nie-herbata nie działa, nawet nie poczułam. Czuje się lepiej. Idę po herbatę, tę prawdziwą bo wystarczy. Robię nie-herbatę. Jest!! Jest chill. Z tym, że jest już też za późno, zanim się zorientuje tracę film. Nie pamiętam jak poszłam spać. Rano budzę się ze świeczkami w oczach i ogromnym poczuciem beznadziei. Gryzie mnie sumienie i żałuje. Bardzo żałuje. Jadąc do pracy obiecuję sobie ze dziś wypiję herbatę…
Pomimo to mam szczęśliwe życie. Mam wspaniałego narzeczonego, który kocha mnie nad życie. Mam super psa na punkcie, którego mam bzika. Mamy piękne mieszkanie, Zwiedziliśmy spory kawałek świata i właśnie planujemy kolejne wakacje ( na których będzie all inclusive...).
Nie wiem ile dokładnie to trwa. Od 3 lat na palcach rąk zliczę dni bez alkoholu. Wcześniej też był obecny, ale może rzadziej i w mniejszych ilościach. Nie codziennie. Przeczytałam wiele artykułów i blogów na ten temat. Może ten będzie dla mnie pewnym rodzajem terapii. Może pomoże też komuś innemu. Jakiś czas temu moja znajoma oznajmiła, że robiła sobie detox. Zero alko, kawy, niezdrowego jedzenia itd, przez 3 miesiące. Z dumą opowiadała o pozytywnych skutkach swojej decyji, zdrowotnych i psychicznych. Pomysłam sobie, że przecież ja tez tak mogę. Po 3 dniach zapomniałam o swoim „głupim” pomyśle.
Czasem z narzeczonym napijemy się razem nie-herbaty. Z tym, że ja wypije ukradkiem więcej. Tak. Ukradkiem. Trzeba przyznać, że jestem w tym całkiem niezła. W ukrywaniu się. Dlaczego? Bo jest mi po prostu WSTYD. Wstyd przed nim i wstyd przed samą sobą, że jako osoba całkiem na poziomie nie panuje nad butelką wódki??!!! Kiedy już nie da się ukryć, że wypiłam zawsze można przecież zgonić na doła, na problem w pracy itd. Wiecie cos jest najgorsze? Że wtedy mój narzeczony mnie pociesza. Myślę sobie, że ja piję tyle nie-herbaty, a on mnie jeszcze pociesza. Nie wie ile pije jej na prawde. Jest wspaniały, pomocny, dobry, zaradny. Ugotuje i posprząta. Też ma bzika na punkcie naszego psa. Zawsze potrafi mnie rozśmieszyć. Też czasami ma dość. Mówi, że woli zebym częściej przeklinała niż częściej piła.
Jestem zależna od własnej słabości. Jestem zależna od braku kontroli. Jestem zależna od kurtyny w mojej własnej głowie. Chcę pić herbatę. Chcę móc wypić jedną nie-herbatę i na tym skończyć.